Awionetka

sł. i muz. Marek Markiewicz

Silnik wydudnił dziwny ton,
śmigło nagle zastygło,
pan Benek strasznie zbladł,
a potem nagle zawirował świat.

A było tak:
Znajomy z Niemiec bardzo, bardzo chciał
zobaczyć z góry Warmię i Mazury.
Pan Benek się namówić dał,
a doświadczenie miał jak mało który.
Weźmiemy jeszcze moją ciotkę i – powiedział –
dzieciaki brata z przodu się posadzi.
Trzeba się upchać, żeby domknąć drzwi,
będziemy w górze dam poprowadzić.

Awionetka, awionetka, jaka zwinna, jaka lekka.
Ja kaleka, ty kaleka, bo nas niosła awionetka.

Stalowy ptak wolno wyniósł nas
ponad kominy fabryki opon.
I wtedy ciotka podniosła wrzask,
w życiu nie była przecież tak wysoko.
Znajomy z Niemiec nad jezioro chciał
polecieć, skręcić kilka ujęć.
Pan Benek Karolkowi dał drążek,
– niech chłopak popilotuje.

Awionetka, awionetka,
jaka zwinna, jaka lekka…

Co było dalej, chyba każdy wie.
Biegu wydarzeń domyślacie się sami,
gdy w jednej chwili jak w koszmarnym śnie
niebo się z Ziemią zamieniło miejscami.
Znajomy z Niemiec szepnął: “O mein Gott!”
Ciotka ugryzła w ucho pana Benka.
Pamiętam koszący lot, a potem –
noga, ręka, głowa, głowa, noga, noga, ręka

Awionetka, awionetka,
tu półbucik, tam saszetka,
okulary, bransoletka
– rozrzut na pół kilometra.

W finale, na sygnale w ulic gąszcz
powiozła nas karetka pogotowia.
Kierowca jak rajdowiec przyspieszał wciąż,
z pedału gazu nogi nie zdejmował.
Parę skrzyżowań, potem zakręt o-
drobinę chyba za ostry.
Pisk opon, tłuczone szkło
i nagle pod sufitem nogi siostry.

To karetka, to karetka, jaka zrywna, jaka lekka
ja kaleka, ty kaleka, bo nas wiozła też karetka.

Awionetka, awionetka, jaka zwinna, jaka lekka.
Ja kaleka, ty kaleka, bo nas niosła awionetka.

Ballada o dniach ostatnich

sł. Marek Markiewicz
muz. Jaromir Wroniszewski

Pociąg relacji Kudowa-Gdynia
na każdej stacji się zatrzymywał.
Ludzie wsiadali i wysiadali,
coś tam mówili, coś popijali.
Pepsi w kubełkach, dziennik w radyjkach,
ręce się pocą, dygoce grdyka.

Pod samym oknem serce swej pani
nagłym trzepotem rozpięło stanik.
A z niego kartka, na niej przesłanie,
że już niedługo wszystko się stanie.

Bo stygmatyczka miała widzenie
z kimś, kto przedstawił się jako Heniek.
Miał długą szatę i długą bródkę,
mówił, że czasy idą okrutne.

I dalej głosił podczas widzenia
– Czterej brydżyści zstąpią w płomieniach.
Czterej brydżyści apokalipsy
przybędą ziemski padół oczyścić.
Karta ich mocna, wist zamaszysty
nic nie powstrzyma ręki brydżysty.
Niebo się wali, ziemia otwiera
jak u Albrechta było Durera.

Pociąg relacji Kudowa-Gdynia
na każdej stacji się zatrzymywał.
W środku narastał tumult i zgroza,
nagle ujrzano Heńka w przestworzach.
Z białego smoka dawał znak światu,
a w ręku trzymał szlema w bez atu.
i chciał tym szlemem osłonić ziemię,
ale nie całą mu się udało.

Tylko część Polski cień szlema pokrył,
paseczek wąski gdzieś tam w elbląskiem
między Malborkiem a Zajączkowem.
– Śpieszmy się bracia, ratujmy głowę!
Czterech brydżystów i noc wszechwieczna
to licytacja jest ostateczna.

A nastąpi w te dni kruszenie i odpadanie betonu.
A ścieki komunalne w drugą stronę płynąć będą.
Sąsiad przeciw sąsiadowi powstanie
i łazienkę po wielokroć zalewać mu będzie.
A Empec ofiar z ludzi zażąda.
Miserere, Miserere, Miserere…

Body Building

sł. Marek Markiewicz, Jaromir Wroniszewski
muz. Jaromir Wroniszewski

Na ławeczce – 210 , 86 – w bicepsie
Pytasz czemu nocą szlocham ,
Pytasz czy cię jeszcze kocham
A ja przecież wysłałem Cię do studia
Żebyś tylko trochę schudła
Na, na , na ławeczce – 210

Na okładce magazynu
Prezentujesz rzeźbę swych nóg
Wczoraj mnie zapytał sąsiad
“Czy to nie jest fotomontaż?”
Nie to nie jest fotomontaż !
Ty naprawdę tak wyglądasz
Na, na , na ławeczce – 210

Gdy do domu wchodzisz bokiem
Nie wiem co zrobić ze wzrokiem
Jak mam dzieciom wytłumaczyć
Że to body building znaczy
A ja przecież wysłałem Cię do studia
Żebyś tylko trochę schudła
Na, na , na ławeczce – 210

Zamiast mierzyć nową bluzkę
Mięśnie prężysz wciąż przed lustrem
Na Twój czworogłowy uda
Rajstop wciągnąć się nie uda!!!
A ja przecież wysłałem Cię do studia
Żebyś tylko trochę schudła
Na, na , na ławeczce – 210

Body builbing , body building
Oszalałaś w jednej chwili
Body builbing , body building
Dziś sylwetkę masz Godzilli
A ja przecież wysłałem Cię do studia
Żebyś tylko trochę schudła
Na, na , na ławeczce – 210

Na ławeczce – 210 , 86 – w bicepsie
Kiedy się przed tobą chowam
Pytasz czy cię jeszcze kocham….

Na, na , na ławeczce – 210….

Bodzio

sł. Marek Markiewicz
muz. Jaromir Wroniszewski

Bodzio znowu był niegrzeczny,
pociął nożyczkami zeszyt.
Więc wieczorem Czarny Lodziarz
stanął przy łóżeczku Bodzia.
Próżno chłopak wierzga, jęczy,
Lodziarz i tak jest silniejszy.
“Otwórz buzię, wytrzeszcz oczy”.
Czarne gałki w Bodzia tłoczy.
Siedem porcji zjadł bez torsji.
Ósma już nie była mu w smak.
Potem pokój opustoszał,
zniknął Lodziarz i jego szał.
Bodzio został z paraliżem,
nie wie nikt czy się wyliże.
Ale myśli wciąż ma luźne
i w tych myślach strasznie bluźni
na Czarnego na Lodziarza
tysiąc brzydkich słów powtarza.
Więc wieczorem Czarny Lodziarz
znów nawiedził pokój Bodzia.
Lecz tym razem nie sam przyszedł.
A z ponurym towarzyszem.
Lodziarz wraz z Czarnym Kobziarzem,
Bodzio noc miał pełną wrażeń.
A gdy rozkwitł świt na niebie
chłopak był mniej pewny siebie.

I tak każdego dnia
Czarny Lodziarz moc roboty ma.

Cieplej jest

Sł. Marek Markiewicz
Muz. Jaromir Wroniszewski

O jeden świt za różowo
Żeby mogło być szaro
O jeden obłok nad głową
Jednego grajka z gitarą
O jeden uśmiech za jasno
Jeden miłości gest
Serca jeszcze nie gasną
–Cieplej jest

O jeden morał za mały
Kosmos by z ciebie drwić
O twój własny pantałyk
Z którego nie dasz się zbić
Jakby co, weź na światków
Macierzankę i rdest
Od zielonych przypadków
–Cieplej jest

O jedną nutę za długa
Każda pieśń by nie znużyć
Czy toccata czy fuga
Towarzyszą w podróży
Czy sonata miłosna to
Czy techno czy jazz
Refren plecie nam wiosna
–Cieplej jest

Copernicana

sł. Marek Markiewicz
muz. Jaromir Wroniszewski

Pytał tatarak trzcinę:
– Kochanie co Ty na to?
Rozkwitło nad Olsztynem
astronomiczne lato.

Lato astronomiczne,
gorące, artystyczne,
znów Słońce zatrzymamy,
ruszamy z Ziemią w tany.

Ref.
W cukierni Kopernik,
w kawiarni i pizzerii,
w galeriach, herbaciarniach
euforia nas ogarnia.
Na plażach już od rana
Copa Copernicana.
Z dziewczyną jak marzenie
tańczenie na morenie.

Szaleje Galaktyka
za sprawą Kopernika,
wszak jego to robota,
że ciała są w obrotach.

Ciała już się zleciały,
słoneczny układ cały.
Rozgrzane, apetyczne,
ciała zgoła kosmiczne

Ref.
W cukierni Kopernik…

O Warmio moja miła!
Aleś się roztańczyła,
aleś się rozszalała,
o Warmio moja mała!
O Warmio Moja zgrabna,
sąsiedzi z Jedwabna,
sąsiedzi z Mrągowa,
stają z nami na głowach.
Już tydzień jakaś para
tańczy tango w szuwarach,
teściową w opalaczach
miota namiętna chacha.
Warmińska gburka z chłopem
zajęci są hip hopem.
Nawet meteorolog
tańczy solo na molo.
Nawet piernik z Torunia
mieszczański stracił umiar,
po lasach i po polach
wywija rock’n’rolla.
Bo pojął rzecz ciekawą:
Kopernik nie był babą.
Trzeba obejść się smakiem
Kopernik był Warmiakiem!!!

Tańczymy, tańczymy, tańczymy!
Obrotów nie tracimy!
W zamkowych katakumbach
gorąca bucha rumba.
Tańczymy z Mikołajem
nad warmińskim rajem,
tańczymy na obłokach
salsę i pofajdoka.

Ref.
W cukierni Kopernik,
w kawiarni i pizzerii,
w galeriach, herbaciarniach
wiruje piękna Warmia.
Na plażach już od rana
Copa Copernicana.
Z dziewczyną jak marzenie
tańczenie na morenie.

Dodatnich plusów sto ma
renoma Astronoma.

Czyści jak łza

słowa: Marek Markiewicz
muzyka: Jaromir Wroniszewski

Nie kłam, kochany nie kłam,
że wszystko piekłem,
niedobrym snem.
Uwierz są tu i ówdzie
zwyczajni ludzie
i ja to wiem.

Może na bulwarze w Salonikach
szczęścia wypatruje tęskny wzrok,
może gdzieś w kolejce u rzeźnika,
a my tuż , tuż o krok.

Czyści jak łza radości,
czyści jak łza miłości,
beż żadnej zawiłości,
czyści jak łza.

Czyści jak łzy płyniemy
po policzkach Ziemi
nim kiedyś w niej znikniemy,
czyści jak łza.

Nie kłam, kochany nie kłam,
że wkoło wściekła,
panuje złość.
Ufaj, melodii słuchaj,
melodii serca słuchaj,
melodii serca nigdy dość.

W tajemniczym kwiatu medalionie
rzewne nutki graweruje czas.
Ty i ja samotni na balkonie
słuchamy jak dźwięczą w nas…

Czyści jak łza radości,
czyści jak łza miłości,
beż żadnej zawiłości,
czyści jak łza.

Czyści jak łzy płyniemy
po policzkach Ziemi
nim kiedyś w niej znikniemy…
Czyści jak łza.

Drzewa polskie – Grusza

sł. Marek Markiewicz, Krzysztof Wodyński
muz. Jaromir Wroniszewski

Ten kto zaprzecza, rozumowi szkodzi
Pamiętajcie wy o tym starzy, zwłaszcza młodzi
Grusza na miedzy oprószędła stała
Pod nią kasztelanic przykucnął bez mała
Piękny był ów młodzieniec postacią dojrzałą
A że słonko przygrzało wachlował się pałą
Pałą…? Co ja śpiewam…?! Połą się wachlował
I wędrówce słoneczka tak wdzięcznie wtórował
“Świecisz psia jucho, świecisz na lazurze nieba
Na Ziemię ani pojrzysz a byłoby trzeba…
Ot choćby gajowemu zajrzeć do sąsieka
Na cóż to nasz gajowy zdjąwszy pludry czeka?
I z kimże to w alkierzu dziembi gajowina?
Samotrzeć pod pierzyną kibić swą wyżyma?”
“Coś taki ciekawy?” słonko mu odrzekło
“Ty wachlujesz się połą a gajowy ręką
Ty pod gruszą sam bruszysz, gajowina wespół
Chcesz zaprzeczyć? Wnet karty wyłożę ci na stół
I postawię przed oczy inny aspekt sprawy
Z kimże to twoja żona na gruszy się bawi…?
Byłbyś rozumem bystrzejszy pomyślałbyś nieco
Dlaczego ulęgałki gradem z drzewa lecą?
Czemu się konar chwieje chociaż wiatru nie ma?”
Kasztelanic odburknął “Zmieńmy lepiej temat”
“Na cóż ja z tobą durny dyskurs wiodę”
Rzekło słońce “Zachodzę… Nie wrócę przed wschodem
Nie chcesz patrzeć na gruszę… Pies ci mordę lizał
Będą cię jutro sąsiedzi palcema wskazywać”
I zaszło zatoczywszy na niebie krąg boży
Gdy wschodziło pod gruszą kucał podkomorzy
Fortuny taka kolej jest według zasługi
Nasamprzód kasztelanic, podkomorzy drugi
A potem wszyscy inni w ten kontredans ruszą
I wy nim słonko wzejdzie kucniecie pod gruszą

Drzewa polskie – Mirabelka

sł. Marek Markiewicz, Krzysztof Wodyński
muz. Jaromir Wroniszewski

Spodobał się wielce
Jawor mirabelce
Nie dla liścia czaru
Bardziej dla konaru
Z wisielcem w pętelce

No…niczego sobie
Ten jawor… nie powiem
Krępy acz z posturą
Jednak cały urok
W konaru ozdobie

Na jawor spoziera
A zazdrość w niej wzbiera
Ach zabrać, odebrać…
I na siebie ubrać
Gałązki zaciera

Pięknie z wisieliną
Byłoby mi siną
Wśród listków drobniutkich
Przy śliwkach żółciutkich
Kraśniałby aż miło

Mój jaworku słodki
Użycz swej maskotki
Podyndam, podyndam
I zaraz ci oddam
Nim miną dwie zwrotki

O… to ciężka sprawa
Jawor odpowiada
Chcesz dyndać wisielcem
Poczekaj w kolejce
Taka moja rada

Długa ta kolejka? Pyta mirabelka
Dąb, wierzba, leszczyna
Kużden chce potrzymać
Przyjemność to wielka

Jaworzysko wredne
Nad rzekę pobiegnę
Wyciągnę topielca
Uwieszę u serca
I też będzie pięknie

Jak stała pobiegła
Nad rzeką zaległa
A tam miast topielca
Drużyna harcerska
Proporczyka strzegła

Że drewna nie mieli
Mirabelkę ścięli
W szczapy porąbali
Do ognia wrzucali
Przy dźwiękach kapeli

Lecz z tego wszystkiego
Przezacny kolego
Nasz biedny wisielec
Nie zrozumiał wiele
Nie wiedzieć dlaczego

A tu prosty morał
Jak konar jawora
Kiedy jesteś z drewna
To nad rzekę nie gnaj
Unikniesz topora

Kiedy jesteś z ciała
Las omijaj z dala
Jawor się sposobi
By cię w sznur ułowić
Ot historia cała

Klub Akwarystów

sł. i muz. Marek Markiewicz

Chcesz silnym być – do nas przystąp.
Zostań prawdziwym Akwarystą.
Jest nas już trzystu, może czterystu,
w tym dwóch majorów, jeden biskup,
ośmiu dentystów w randze ministrów
– Klub Akwarystów.

Mamy pieczątkę dwukolorową,
na głównej poczcie skrytkę pocztową.
Nadeszło do nas już kilka listów
z dopiskiem – Klub Akwarystów.

Mamy akwarium, w nim pływa rybka.
Każdy jej może członek dotykać,
może nakarmić ją rozwielitką.
– Bądź Akwarystą!

Raz jest na miesiąc zmieniana woda,
wtedy obecność obowiązkowa.
Gotowość ciągła, całodobowa,
obowiązuje odzież gumowa.

Co zaś się tyczy głównych wytycznych,
mamy Manifest Akwarystyczny.
W nim jest zawarte praktycznie wszystko.
– Bądź Akwarystą!

I jeszcze jedno. Jeżeli kiedyś
chciałbyś opuścić nasze szeregi,
związać się z grupą innych hobbystów,
nie licz na litość – Akwarystów!