Raphacholin

sł. Marek Markiewicz
muz. Jaromir Wroniszewski

W głąb jeziora lecą gwiazdy, daj mi dłoń.
Mazurską nocą marzy każdy wpatrzony w toń.
Uwodzicielska woń grilla upaja nas.
Niedługo nadejdzie chwila, gdy powiesz – czas.

– Czas przewrócić karkówkę na drugi bok.
Na węgielki pod rusztem niech spływa sok.
Dziesięć porcji, nas – dwoje, słów mi brak.
Jednak się niepokoję i śpiewam tak:

Hola, cholagoga, hola la,
hola, hola, ho, holala, o,
hola, cholagoga, hola la
hola, hola, ho!

Wątroby nie oszukasz,
wątroba wszystko wie,
niczym wytrawny kucharz
na wylot przejrzy cię.
Wątroby nie omamisz,
choćbyś był nie wiem kim.
Ostrożnie z apetytami, raphacholin.

Za płotem sąsiad Tolo brzęczy szkłem.
Pierwszeństwo alkoholom daje przed snem.
Zaprasza do ogródka, w ogniska blask.
– Kto wino, komu wódka. Wznieśmy toast!

Po litrze na osobę, o, ho, ho.
Jest bigos, są schabowe, zakąsek sto.
Pan Tolo nasz bon vivant wszystko ma,
węgorze, beczka piwa, lecz w duszy gra:

Hola, cholagoga…

Na sekcji zadziwionych chirurgów dwóch
na wszystkie bada strony Tola brzuch.
Rekord Guinessa czyni zjawisko to,
wątroba wielkości dyni, ooooo!

Wokoło zaś studenci tłoczą się,
notują uśmiechnięci wrażenia swe.
Wieczorem dyskoteka, smutki precz!
Wór chipsów, piwa rzeka, cudownie, lecz…

Wątroby nie oszukasz,
wątroba wszystko wie.
Niczym wytrawny kucharz
na wylot przejrzy cię.
Wątroby nie omamisz,
choćbyś był nie wiem kim.
Ostrożnie z apetytami, raphacholin.